24 października 2008 roku w Urzędzie Stanu Cywilnego w Bydgoszczy miłość, wierność i uczciwość małżeńską uroczyście przysięgali sobie członkowie naszego Klubu: Jolanta i Bogusław Śmiegiel Uroczystość poprowadził Komandor WKŻ Pasat Andrzej Krupski Młodej Parze życzymy na nowej drodze życia wszystkiego, co najlepsze i spełnienia wszelkich marzeń!
W dniu 08 sierpnia 2010 zakończyły się tradycyjne młodzieżowe obozy żeglarskie w Pieczyskach. Jak co roku odbyły się 2 turnusy. Na pierwszym turnusie uczestniczyło około 50 osób, na drugim około 30 uczestników.
W I turnusie brały udział 3 odrębne grupy uczestników: Najmłodsza grupa w wieku 10 -12 lat szkoliła się z podstaw żeglarstwa, marynistyki i zabaw żeglarskich pod nadzorem instr. żegl. Doroty Chiberskiej.
Grupa szkoleniowa (powyżej 12 lat) szkolona była na stopień żeglarza jachtowego na jachtach typu Omega. Grupa była podzielona na 4 wachty, za których wyszkolenie odpowiadali instruktorzy żeglarstwa:
I – Tadeusz Wierczewski
II – Dariusz Palmowski
III – Rafał Kuć
IV – Michał Ługowski
Do egzaminu przystąpiło 20 uczestników, nie zdał tylko jeden.
Grupa turystyczna (patentowa) składająca się z uczestników posiadających już stopień żeglarza jachtowego, którą prowadzili instr. żegl. Olo Kunicki i mł. instr. żegl. Melisa Kuźniar, brała udział w doskonaleniu żeglarskim, regatach, trzech kilkudniowych rejsach po wodach Zalewu Koronowskiego. Nowością w tym roku było ćwiczenie zachowania się załogi podczas wywrotki jachtu i stawiania wywróconej łodzi. Grupa turystycznaja zwykle przygotowała również Neptunalia dla wacht szkoleniowych.
Na drugim turnusie uczestniczyły dwie grupy: szkoleniowa i turystyczna. W grupie szkoleniowej na stopień żeglarza jachtowego cztery wachty prowadzone były przez instruktorów żeglarstwa: I – Tadeusz Wierczewski II – Stanisław Przędzielewski III – Joanna Stocka IV – Janusz Cichański Do egzaminu przystąpiło 18 uczestników, nie zdał tylko jeden. Grupa turystyczna, której opiekunem był instr. żegl. Olo Kunicki była prowadzona w takim samym zakresie szkoleniowym i turystycznym jak na I turnusie.
Nad całością na obu turnusach czuwała Komendant Obozu Małgorzata Kunicka. Cierpliwie zmagała się z licznymi kontrolami inspirowanymi przez „życzliwych ludzi”. Kontrole te, jak zwykle na naszych obozach, potwierdziły wysoką jakość i zgodność z przepisami prowadzonych obozów, a zarzuty okazywały się bezpodstawne.
Pod nadzorem całej kadry były organizowane po zajęciach ogniska, dyskoteki, wielobój żeglarski, regaty na wiosłach, gry sportowe i konkursy. Zakończenie każdego z turnusów uświetnił także koncert szant w wykonaniu Macieja Cichańskiego. Nad całością szkolenia czuwał KWŻ – kapitan jachtowy Janusz Cichański. Również osoby odpowiedzialne za opiekę medyczną, ratownictwo, czystość sanitarną i zabezpieczenie techniczno-bosmańskie wypełniły swoje obowiązki bez zarzutu.
Po raz trzeci już odbył się konkurs plastyczny pod tytułem „Bezpieczeństwo nad wodą” dla szkół podstawowych i gimnazjów współorganizowany przez WKŻ PASAT.
Celem konkursu było propagowanie bezpiecznych zachowań nad wodą.
Wyniki:
SP dla kl. do III
I miejsce foto 386 SP nr 66 – Agnieszka Gruszka II miejsce 387 SP nr 4 – Marta Wołowicz III miejsce 388 ZS nr 34 – Oskar Woźniak Wyróżnienie 389 SP nr 43 – Hubert Wysocki
SP dla kl. IV – VI
I miejsce foto 390 SP nr 55 – Emilia Zbaińska II miejsce 391 SP nr 26 – Marta Witkowska III miejsce 392 ZS nr 43 – Dominika Wysocka
wyróżnienia
393 SP nr 55 – Adrian Sobczak 394 SP nr 4 – Dominika Kaszyńska 396 OS-W nr 2 – Paulina Wasilewska
GIMNAZJUM dla kl. I – III
I miejsce foto 397 GIM nr 3 – Joanna Głogowska II miejsce 398 GIM nr 13 – Paulina Woźniak III miejsce 399 GIM nr 5 – Ewa Bojarowicz
Wyróżnienie foto 400 GIM nr 5 – Paulina Kampert 401 GIM nr 44 – Agnieszka Sobczak
Godzin pływania: 174,5 (w tym 134,5 pod żaglami i 40 na silniku)
Idea tego rejsu powstała już ponad rok wcześniej, ale ze względu na problemy z wyczarterowaniem odpowiednio dużego jachtu za odpowiednio przystępną cenę na realizację przyszło trochę poczekać. Na początku było szkolenie: obozy żeglarskie, które WKŻ Pasat organizuje co roku i kursy wiosenne. Ludzie kończący kursy często pojawiali się na naszej przystani w Pieczyskach, niektórzy zapisywali się do Klubu, a młodzież przyjeżdżała na kolejne obozy, by po uzyskaniu patentu pływać pod szyldem Pasatu w rejsach po Zalewie Koronowskim klubowymi jachtami. Tak też trafili do nas uczestnicy tego rejsu. Znalazło się kilku młodych członków i sympatyków Pasatu, którzy zapragnęli posmakować żeglarstwa morskiego i zdobyć pierwsze szlify w dążeniu do uzyskania stopnia sternika jachtowego. Po początkowych problemach kapitan Krzysztof Laskowski, który zgodził się dowodzić rejsem zdołał wyczarterować jacht. Dzięki uprzejmości armatora – Yacht Clubu Morskiego Columbus ze Świecia, któremu składamy serdeczne podziękowania, na przystępnych warunkach udostępniono nam na dwa tygodnie stalowy szkuner sztakslowy „Dar Świecia„. Od jesieni ubiegłego roku zaczęliśmy planować rejs i pełną obsadę. Docelowym portem była stolica Danii – Kopenhaga. Już w styczniu wszystkie miejsca w załodze były zarezerwowane. W rejsie udział biorą:
Kap. j. Krzysztof Laskowski – kapitan
St. j. Mariusz Sulewski – I oficer
J. st. m. Jan Kromski – II oficer
Ż.j. Adrianna Czajkowska
Ż.j. Michał Ciborski „Ciby”
Ż.j. Piotr Gomoła „Gomez”
Ż.j. Marcin Łażewski
Ż.j. Ignacy Marzecki
Ż.j. Michał Mendyk „Czołg”
Wszyscy poza kadrą oficerską pierwszy raz na morzu i wszyscy wyszkoleni na obozach i kursach WKŻ Pasat. Średnia wieku morskich neofitów 17-18 lat. Ostatnie tygodnie przed rejsem, to dla większości gorączkowe przygotowania: jak się wyposażyć, jakie dokumenty trzeba mieć przy sobie, jaką walutę, prowiant, ubezpieczenia i wiele, wiele innych drobiazgów oczywistych dla tych, którzy po morzach pływają od lat, ale nie dla tych, którzy wybierają się w swój pierwszy rejs.
No i nastał pierwszy dzień. Krótko po godzinie 9.00 wszyscy uczestnicy stawili się w porcie w Górkach Zachodnich. Wybrzeże przywitało nas piękną słoneczną pogodą. Bosman sprawnie przekazał nam jacht i rozpoczęło się wielkie pakowanie. Ku wielkiemu zdziwieniu góra bagaży znikła z kei we wnętrzu jachtu i jeszcze pozostało miejsce dla uczestników. Krótkie szkolenie dotyczące zasad bezpieczeństwa, używania pasów bezpieczeństwa, alarmów, i wychodzimy na Zatokę Gdańską. Wiatr nam nie sprzyjał, mało że wiał słabo, to jeszcze w kierunków północnych, co zmusiło nas do halsówki. Na szczęście z czasem wiatr wzmógł się i jacht nieco nabrał prędkości. Około 20.00 osiągnęliśmy pierwszy port – Hel, gdzie postanowiliśmy przenocować i poczekać na zapowiadany północno-wschodni wiatr. Pierwsze wrażenia za nami i choć chwilami przechyły były spore, to chorobie morskiej nikt się nie poddał.
Niedzielny poranek przywitał nas pięknym słońcem i słabym wiatrem. Krótki spacer po Helu, wizyta w fokarium i koło południa czas wyjść w morze. Wiatr rzeczywiście odkręcił na korzystny kierunek i wiał z siłą 2-30 B. Płynęliśmy wzdłuż Półwyspu Helskiego z zawrotną prędkością 3 węzłów, spokojne morze i tylko jeden incydent zmącił sielską atmosferę na pokładzie. Załogant zaznaczający pozycję na mapie poinformował ku zdziwieniu wszystkich na pokładzie, że… znajdujemy się na lądzie. Oczywiście wprawne oko oficera szybko „zepchnęło” jacht z mielizny i poprawiona pozycja znalazła się na mapie. Wieczorem minęliśmy przylądek Rozewie i skierowaliśmy się w stronę Bornholmu.
Cały poniedziałek płynęliśmy dość jednostajnie na zachód stopniowo oddalając się od polskiego wybrzeża. Po minięciu trawersu Wzgórza Rowokół traciliśmy kontakt wzrokowy z krajem. W międzyczasie uczestnicy rejsu stopniowo wgłębiali się w obsługę urządzeń pokładowych, zasady prowadzenia nawigacji i zapisów w dzienniku jachtowym. Stosunkowo spokojne morze ułatwiało łagodną aklimatyzację do morskich warunków. W wolnych chwilach na szerokim pokładzie rufowym zbierał się klub miłośników gry w Rummy, taką odmianę Remika, w której zamiast kart używa się plastikowych klocków. Świetna rozrywka na długie rejsowe godziny.
We wtorkowy poranek ujrzeliśmy zarysy Bornholmu. Po drodze mijał nas żaglowiec Marynarki Wojennej ORP Iskra, nie obyło się bez salutowania banderą. Zdecydowaliśmy, że wchodzimy do Ronne. Dotarcie do stolicy wyspy zajęło nam pół dnia, podczas którego wachty po kolei uczyły się obsługi szczotki do szorowania pokładu i kokpitu. Zdziwiliśmy się że ten jacht może wyglądać o wiele lepiej niż na początku rejsu przy użyciu zwykłej szczotki i odrobiny detergentu. Popołudniem zacumowaliśmy w porcie jachtowym w Ronne. Udaliśmy się na pobliską plażę. To nie może być Bałtyk! – tak większość uczestników rejsu zareagowała na krystalicznie czystą wodę, która oprócz tego że czysta okazała się niestety być niewiarygodnie zimna. Później wycieczka po urokliwym kilkunastotysięcznym miasteczku, spokojne uliczki z ciekawą architekturą, małe sklepiki i kafejki, galerie sztuki. Dla większości uczestników był to pierwszy kontakt z Danią i Bornholmem w szczególności. Niestety wieczorna prognoza pogody pogorszyła nasze nastroje: zapowiadała aktywny front i silne zachodnie wiatry przez kolejne dni. Gdyby się sprawdziła mogłoby to poważnie zagrozić terminowemu dotarciu do Kopenhagi.
Poranek przywitał nas przelotnym deszczem i zachodnim wiatrem o sile 5-6 0B. Krótka narada załogi i decyzja: próbujemy. W południe wyszliśmy z portu na rozkołysane wody zachodniego Bałtyku. Oczywiście halsówka, przechyły i coraz większy rozkołys. To był test, mający pokazać kto już się zaaklimatyzował i nie straszne mu trudniejsze warunki. Załoga zdała ten test. Poza pojedynczymi przypadkami składania hołdów dla Neptuna przez jednego z załogantów, który mimo tego mógł normalnie funkcjonować. Nikt nie zapadł na cięższe odmiany choroby morskiej. Ignacemu i Marcinowi tak spodobało się huśtanie, że ubrani na sztormowo zajęli miejsca obserwacyjne na koszu dziobowym, gdzie byli systematycznie podmywani przez falę. Prawdziwej odporności wymagała praca w kambuzie, ale tam już nie wszyscy chętnie się pchali, a niektórzy przebywając tam przez chwilę przybierali dziwnie nienaturalne barwy. Tutaj poza II oficerem – Jankiem znakomicie sprawdzili się Marcin, „Ciby” i „Czołg” . Po drodze trzeba było przeciąć rutę, na której niczym na Trasie Marszłkowskiej sunęły jeden za drugim kontenerowce, masowce i tankowce. W obie strony. Przydał się jachtowy radar, a przede wszystkim wzmożona obserwacja wachty nawigacyjnej.
Około 2.00 w czwartek postanowiliśmy zawinąć na chwilę do Ystad. Zrobiliśmy sobie nocną wycieczkę po tym portowym miasteczku (no może poza Ignacym, który z własnego wyboru pełnił wachtę portową we własnej koi i niespecjalnie miał ochotę się z nią rozstać). Wyszliśmy o 6.00 rano, ciężko było wstać, a westowa szóstka jeszcze nie przestała wiać, więc czekał nas kolejny dzień halsówki w kierunku Kanału Falsterbo. Cała załoga przyzwyczaiła się już do rozkołysu i przechyłów, a wiatr stopniowo odkręcał dając możliwość płynięcia wzdłuż szwedzkiego wybrzeża. Nudę zabijano pracami na pokładzie. Praktycznie każdy miał swój wkład w to, że kolejne powierzchnie antypoślizgowe odzyskiwały oryginalny kolor. Szczególne zasługi oddała tu wachta druga, czyli „Gomez” i „Czołg”. Z kolei Ignacy zabrał się za „glansowanie mosiądzów”, dzięki czemu mosiężne knagi zaczęły wyglądać prawie jak nówki. Popołudniem dopłynęliśmy w okolice Trelleborga, gdzie trzeba było zachować ostrożność z uwagi na duży ruch promów. W końcu ujrzeliśmy wejście do Kanału Falsterbo. Żagle w dół i korzystając z „dieselgrota” pokonujemy kanał. Po przepłynięciu zwodzonego mostu zacumowaliśmy w pobliskiej marinie i poszliśmy na krótki spacer po okolicy.
Po drodze napotkaliśmy niezliczone roje małych muszek. Do historii lingwistyki stosowanej przejdzie przypadek „Gomeza”, który w trzech znanych sobie językach próbował dowiedzieć się od tubylców jak trafić na pocztę. Problem polegał na tym że używał trzech języków jednocześnie, a w dodatku jakby na złość żaden z tych języków nie był językiem szwedzkim. Po powrocie na jacht mieliśmy okazję podziwiać niecodzienne widowisko: o zachodzie słońca wzdłuż widocznego z mariny olbrzymiego mostu łączącego szwedzkie Malmo z duńską Kopenhagą rozbłysły efektowne fajerwerki. Od miejscowych dowiedzieliśmy się że to z okazji 10-lecia funkcjonowania tego arcydzieła sztuki inżynierskiej.
W piątkowy poranek przy dość silnym południowym wietrze na samym grocie wyruszyliśmy do Kopenhagi. Po drodze mijaliśmy olbrzymią farmę wiatrową na środku Oresundu, potem wzdłuż mostu, którego ogrom mogliśmy podziwiać dopiero z bliska sunęliśmy baksztagiem ku duńskiej stolicy. Nawigowanie w tym rejonie wymaga sporej koncentracji, pławy torowe, znaki kardynalne, stawy, spory ruch statków – to musiało robić wrażenie na tych , którzy pierwszy raz widzą coś takiego. No i niezapomniane wrażenia – samoloty podchodzące do lądowania na Kopenhaskim lotnisku Kastrup w odstępach dokładnie jednominutowych. Wydawało nam się że zahaczą o nasze maszty, ale oczywiście było to tylko wrażenie. Zwiedzanie Kopenhagi zaczęliśmy od opłynięcia kanałów portowych. Z wody to hanzeatyckie miasto wygląda naprawdę okazale. Popołudniem zacumowaliśmy w marinie Langelinie położonej w pobliżu słynnej kopenhaskiej Syrenki. Niestety nie dane było nam zobaczyć syrenki na żywo, gdyż została przewieziona na światową wystawę Expo, a w miejscu oryginału stał telebim pokazujący na żywo Syrenkę w … Chinach. Wieczorem na kończącego akurat w ten dzień okrągłe osiemnaście lat „Czołga” czekała niespodzianka: stylowy tort urodzinowy z osiemnastoma „świeczkami” autorstwa Ady i Marcina. Urodzinowa impreza na niewielkim jachcie może nie przypominała wieczoru w klubie, ale też było nieźle. W sumie to szkoda że nie mogliśmy przesiąść się choć na chwilę na stojący nieopodal m/y Octopus – szósty pod względem wielkości jacht motorowy świata – taki pływający prywatny hotel wielkości niedużego promu, no ale cóż solenizant nie rozdał nam wejściówek.
Sobota, to dzień zwiedzania miasta i robienia zakupów. No tak w tym żeglarstwie to jednak najbardziej bolą nogi, a upał coraz mocniej dawał się we znaki, ale widok z wieży kościelnej po pokonaniu ponad 400 schodów – bezcenny – Kopenhaga w całej okazałości u naszych stóp. Wieczorem wizyta na Nyhavn, gdzie po całodziennym upale orzeźwiły nas chłodzące napoje zakupione w Havnekiosken. I ten niepowtarzalny klimat, te tłumy ludzi z różnych stron świata, mówiących różnymi językami.
Niedzielne przedpołudnie, to zajęcia w podgrupach – bieganie po centrum, zmiana warty przed Pałacem Królewskim (nieco mniej okazała niż w Londynie) i męczący upał. Po obiedzie wychodzimy w morze. Cel – powrót do Kanału Falsterbo. Dopiero po wypłynięciu z miasta temperatura robi się znośna, ale ze względu na słaby wiatr jeszcze długo podpieramy się silnikiem. Wieczorem Polskie radio podało oczekiwane z ciekawością wyniki drugiej tury wyborów prezydenckich. Do kanału dopłynęliśmy około 22.30. Niestety było to pół godziny po ostatnim planowym otwarciu mostu nad kanałem, co zmusiło nas do przeczekania nocy w porcie.
W poniedziałkowy poranek wyruszyliśmy wzdłuż szwedzkiego wybrzeża w kierunku Bornholmu. Piękna słoneczna pogoda i ciepły południowo-zachodni wiatr o sile 3-40B powodowały iście plażową żeglugę. Co niektórzy nieźle się spiekli. Pod wieczór jednak niebo zaczęło się chmurzyć. Gdy po raz drugi przechodziliśmy „Trasę Marszałkowską” dla statków już każdy wiedział jak ocenić niebezpieczeństwo zderzenia na wodzie. Przed nami wysokie klify Bornholmu i wznoszące się nad nimi ruiny zamku Hammershus, za nami gęstniejące chmury i doganiający nas słaby deszcz. Płyniemy w kierunku stojącej na skalnym przylądku latarni Hammerodde. Po północy mijamy przylądek i kierujemy się do portu w miasteczku Allinge.
Wtorkowy poranek przywitał nas chłodem i silnym zachodnim wiatrem. Spacer po Allinge i niespodzianka – północne wybrzeże Bornholmu jest zupełnie inne niż to znane z Ronne. Skały i wydrążone w nich niewielkie zatłoczone porciki. Korzystając z miejscowych marketów uzupełniamy braki w jachtowej spiżarni i pełną prędkością dochodzącą do 7 węzłów płyniemy w kierunku Christianso. Postanowiliśmy opłynąć wyspę – twierdzę , jednak bez zawijania do portu. Wrażenie jest niesamowite: skaliste brzegi dwóch małych wysepek połączonych kładką wzmocnione są murami obronnymi, na których rozstawione są dziesiątki dział. Ci Szwedzi to faktycznie łatwo nie mieli jak próbowali zdobywać wyspę. Nad całością góruje wieża dawnej twierdzy przerobiona na latarnię morską. Wewnątrz portu tak ciasno, że nawet gdybyśmy chcieli, to nie było gdzie zaparkować naszego ponad trzynastometrowego „pancernika”. Skierowaliśmy się na południe w kierunku Svaneke. Wiatr chwilami jeszcze przybierał na sile, co powodowało że płynąc półwiatrem rozpędziliśmy się do 8 węzłów. Dotarcie do Svaneke zajęło nam około 1,5 godziny. Port był podobnie zatłoczony jak na Christianso, więc sporo czasu zajęło nam znalezienie bezpiecznego sposobu zacumowania.
Svaneke to miejscowość typowo turystyczna, na uliczkach spotkać można sporo naszych rodaków. Oczywiście wybraliśmy się na spacer po urokliwym miasteczku: wystawy, artystyczna huta szkła, czy wytwórnia cukierków, gdzie można obejrzeć od początku do końca cały proces produkcji, czy ciekawy ewangelicki kościół, to tylko niektóre z odwiedzonych przez nas miejsc. Nie sposób było odmówić sobie przyjemności skosztowania wędzonych ryb w jednej z najbardziej znanych wędzarni na całym Bornholmie. Wieczór spędziliśmy oglądając telewizję w portowej świetlicy, do której każdy płacący za postój jachtu ma prawo wstępu. Z resztą Svaneke odwiedzałem zawsze z przyjemnością gdy byłem w rejonie Bornholmu, a miejscowy Bosman, który zawsze jest przyjaźnie nastawiony naszą kolejną (choć pierwszy raz tak dużym jachtem) wizytę w Svaneke uhonorował zwolnieniem nas z opłaty za postój.
Środowe przedpołudnie spędziliśmy chodząc po Svaneke, a po obiedzie wypłynęliśmy ku brzegom ojczystym – kierunek Łeba. Pod wieczór zachodni wiatr zaczął tężeć i wiało 6 0B. Na otwartym morzu objawiało się to sporym rozkołysem i latającymi po wnętrzu jachtu ruchomymi elementami wyposażenia. Ale tym razem załoga była już uodporniona na morskie bujanie. W nocy musieliśmy uważać na słynne akweny nawigacyjne nr 6 i 6a, na których odbywały się manewry wojskowe.
Gdy wstał świt płynęliśmy już wzdłuż polskiego wybrzeża systematycznie się do niego zbliżając. Wreszcie byliśmy w zasięgu polskiej telefonii. Około południa zacumowaliśmy w największej chyba marinie jachtowej wzdłuż polskiego wybrzeża w Łebie. Miasto przywitało nas upalną pogodą. Korzystając z okazji odwiedziliśmy świetnie wyposażony sklep żeglarski, po czym udaliśmy się na dłuższy spacer do centrum. Szkoda, że piękna marina powstała tak daleko od centrum miasta. Wieczór spędziliśmy na słuchaniu szant w portowej tawernie i dyskusjach o kończącym się rejsie.
W piątkowy poranek udaliśmy się w ostatni etap rejsu – do Górek Zachodnich. Wiatr był słaby, więc jacht leniwie pokonywał kolejne mile po gładkiej tafli morza. Najdłużej trwało tradycyjnie minięcie Rozewia, do którego dotarliśmy pod wieczór. Wiatr mało jeszcze osłabł, i w dodatku zaczął kręcić. Przez czterogodzinną wachtę upłynęliśmy całe 2 mile. Nad ranem wobec braku widocznych oznak poprawy warunków wietrznych przeszliśmy na napęd mechaniczny, z pomocą którego przed południem dotarliśmy do macierzystego portu. Pozostało tylko sklarować jacht (bosman był pod wrażeniem), uzupełnić formalności (dziennik jachtowy, opinie – rzecz jasna pozytywne, wpisy do książeczek) i wyokrętować się. Wszyscy uczestnicy rejsu twierdzili i twierdzą nadal, że gdyby tak ktoś przyszedł i zapytał: stary, czy masz czas, to oczywiście płyną w kolejny rejs.
12 sierpnia zgodnie z planem miały odbyć się Regaty o Puchar OŻ PTTK PASAT. Jednak to co wydarzyło się wieczorem w przeddzień regat postawiło imprezę pod wielkim znakiem zapytania. Około godziny 21.00 nad Zalew Koronowski dotarła potężna burza, która spowodowała wiele zniszczeń w całym regionie, a na przystani przewracała drzewa, zrywała cumy i pozbawiła całą okolicę energii elektrycznej. Szczęśliwi skończyło się tylko na stratach materialnych, bo jak się później okazało nie wszyscy w Polsce mieli tyle szczęścia tego wieczoru.
Tak wyglądała przystań nad ranem…
Od wczesnego ranka wszyscy obecni członkowie Oddziału aktywnie usuwali skutki nawałnicy. Po opanowaniu sytuacji czekaliśmy na zgłoszenia chętnych do Regat.
Jako, że zgłosiło się 11 jachtów sędzia główny kol. Agnieszka Przepierska zdecydowała o przeprowadzeniu wyścigów. Dziękujemy tym, którzy pomogli nam pomimo trudnej sytuacji odbyć regaty i sami wzięli w nich udział. Tu nie chodziło o wygraną, brać żeglarska pokazała, że nie straszne nam żywioły, razem daliśmy radę. Zapewne na długo ten dzień pozostanie w pamięci uczestników imprezy, a wieczorny koncert Macieja Cichańskiego w barze przy przystani odbywający się przy latarkach i agregacie prądotwórczym przejdzie do historii, takich regat w Pasacie jeszcze nie było, i oby nigdy więcej.
Dnia 16.08.2009r zakończyły się obozy żeglarskie w Pieczyskach. Jak co roku odbyły się II turnusy. Na I turnusie na stopień żeglarza uczyło się ok. 40 osób. Na II turnusie do egzaminu przystąpiło ok. 20 osób. W zajęciach dla grup turystycznych na obu turnusach uczestniczyło ponad 30 osób.
Pogoda w tym roku była zmienna i pozwoliła młodym żeglarzom sprawdzić się w rozmaitych warunkach. Uczestnicy obozów nie tylko się szkolili, ale również integrowali się przy obozowych ogniskach, poznali smak żeglarstwa na rejsach turystycznych po Zalewie Koronowskim lub startując w Ogólnopolskich Regatach Młodzieżowych.
Wszystkim, którzy przyczynili się do sprawnej organizacji tegorocznych obozów składamy podziękowania a uczestników zapraszamy ponownie w przyszłym roku oraz do korzystania z klubowych jachtów.
W dniach 10 – 11 września 2022 roku w Pieczyskach nad Zalewem Koronowskim rozegrano XXII już edycję Regat Pamięci poświęconych pamięci znanych bydgoskich żeglarzy, którzy odeszli na wieczną wachtę. Głównym organizatorem regat w tym roku był Oddział Żeglarski PTTK „Pasat”. Współorganizatorami były Bydgoski Klub Żeglarski oraz Klub Żeglarski Wind Koronowo. Patronat nad regatami objął prezes ENEA Nowa Energia Krzysztof Czaban, który ufundował puchary w Wyścigu o Błękitną wstęgę Zalewu Koronowskiego oraz upominki rzeczowe dla zdobywców miejsc 1-3 w poszczególnych klasach. Puchary ufundowały także wszyscy współorganizatorzy.
Do regat zgłosiły się 34 jachty (87 uczestników) w klasach: T-1, T-2, T-3, Omega, Finn i Wolna.
10 września przywitał nas wyjątkowo nieżeglarską pogodą – brakiem wiatru, ale za to z deszczem. Po uroczystym rozpoczęciu, podczas którego odczytano listę ponad 60 nazwisk działaczy żeglarskich, którzy odeszli na wieczną wachtę; komandorzy klubów i zaproszeni goście udali się na Rejs Pamięci statkiem NIVA, podczas którego tradycyjnie rzucono na wodę wieniec. Niestety brak wiatru spowodował, że uczestnicy regat czekali na brzegu. Po godzinie 13.00 sędzia główny Patryk Romanowski zadecydował o starcie. Przy słabym wietrze udało się rozegrać tylko jeden wyścig.
W sobotni wieczór uczestnicy regat spotkali na żeglarskiej biesiadzie przy szantach granych przez zespół Własny Port.
11 września pogoda zdecydowanie się poprawiła i wyścig o Błękitną Wstęgę Zalewu Koronowskiego i Puchar Prezesa ENEA Nowa Energia odbył się bez przeszkód. Trasa wyścigu rozstawiona została pomiędzy Pieczyskami a Wielonkiem. W międzyczasie zawodnicy klasy Finn rozegrali 4 krótkie wyścigi, które zaliczone zostały do klasyfikacji dla klasy Finn.
W wyścigu o Błękitną Wstęgę sklasyfikowano 17 jachtów:
Po godzinie 15 odbyło się uroczyste wręczenie pucharów i dyplomów i upominków ufundowanych przez patrona regat.
Komandor OŻ PTTK Pasat Mariusz Sulewski podziękował sponsorom współorganizatorom oraz komisji regatowej za organizację regat, a uczestnikom za bezpieczną i sportową rywalizację. Komandor KŻ WIND Wiesław Gancarek zaprosił wszystkich żeglarzy na kolejną 23 edycję Regat Pamięci w przyszłym roku na przystań w Romanowie. Swoje wsparcie dla kontynuowania tradycji upamiętnienia zmarłych żeglarzy corocznymi regatami zadeklarowali również Prezes ENEA Nowa Energia Krzysztof Czaban oraz Prezes Kujawsko Pomorskiego Okręgowego Związku Żeglarskiego Katarzyna Domańska. Zatem do zobaczenia na kolejnych Regatach Pamięci, oby tylko lista odczytywanych się nie wydłużała.