W dniach 19 i 20 września 2009r. w Pieczyskach nrozegrano X jubileuszowe Regaty Pamięci poświęcone pamięci znanych bydgoskich żeglarzy, którzy odeszli na wieczną wachtę. Głównym organizatorem regat w tym roku był Wojskowy Klub Żeglarski „Pasat”.
Blisko 50 załóg stawiło się na uroczystym otwarciu regat w sobotni poranek. Oprócz stałych bywalców znad Zalewu Koronowskiego gościliśmy załogi jachtów uczestniczących w Pucharze Polski Jachtów Kabinowych. Po godz 11.00 przy pięknej pogodzie i nieco kapryśnym wietrze, którego zmiany opóźniły start do pierwszego wyścigu, rozegrano trzy punktowane wyścigi w klasach: Omega, Orion, Venus, T-1, T-2, T-3 oraz Open. W dniu 20 września o godzinie 10.00 rozegrano czwarty wyścig, tym razem długodystansowy na trasie Pieczyska – Wielonek – Pieczyska. Regaty przebiegały bezpiecznie w sportowej atmosferze.
Wyniki regat w poszczególnych klasach:
klasa Omega
miejsce
jacht
sternik
I
POL-66
Tadeusz Grajewski
II
Cicha
Tadeusz Wierczewski
III
MRU 504
Krzysztof Markiewicz
4
113
Michał Wieszok
5
b.n.
Marta Kossakowska
6
224
Wiktor Wnuk
7
b.n.
Krzysztof Laskowski
8
BD-225
Jerzy Kania
Klasa Orion
miejsce
jacht
sternik
I
CZ-00026
Zdzisław Koszykowski
II
BD-475
Marcin Łażewski
III
BD-317
Bogumił Bąk
4
BD-318
Adrianna Czajkowska
Klasa Venus
miejsce
jacht
sternik
I
BD-4
Romuald Galor
II
BD-141
Marcin Peczka
III
BD-757
Maciej Jaworski
4
BD-508
Narcyz Siewert
5
BD-11
Grażyna Małkiewicz
Klasa T-1
miejsce
jacht
sternik
I
POL-5858
Krzysztof Trześniewski
II
POL-80
Maciej Grodzki
III
CZT-006
Andrzej Rygielski
4
POL-4401
Jacek Laskowski
5
POL-7111
Ryszard Kowalski
6
C-600
Kazimierz Busse
7
VE-1900
Andrzej Krupicz
8
57
Henryk Czaplicki
9
Dobry Dom
Paweł Jacuk
klasa T-2
miejsce
jacht
sternik
I
POL-10100
Jacek Olubiński
II
VC-1311
Piotr Budzianowski
III
Magic
Adam Dudziak
4
POL-5159
Mirosław Rygielski
5
Marlin
Wojciech Szychowiak
6
Kropeczka
Jakub Piechocki
7
9443
Wiesław Paterski
8
Inotis
Piotr Jurkowski
9
Shark
Janusz Kapałka
10
BD-826
Edward Radek
Klasa T- 3
miejsce
jacht
sternik
I
BD-521
Adam Niedźwiedzki
II
RZ-376
Andrzej Jarosz
III
No Name
Andrzej Skoczylas
4
Nova II
Andrzej Sikorski
5
Nicole
Włodzimierz Palmowski
6
CZ-0052
Marek Maciejewski
Klasa Open
miejsce
jacht
sternik
I
POL-18
Jerzy Nagórski
II
Starr
Krzysztof Myk
III
Europa
Bartosz Markiewicz
4
POL-20
Bartosz Kowalski
5
112
Andrzej Strzyżowski
6
223
Myk Alina
W sobotni wieczór uczestnicy regat spotkali się przy ognisku przy muzyce Kapeli Chełmińskiej oraz Macieja Cichańskiego. Po zakończeniu wszystkich wyścigów przyszedł czas na uroczyste podsumowanie regat i wręczenie pucharów, dyplomów i upominków dla zwycięskich załóg. Puchary i nagrody ufundowali: Prezydent Miasta Bydgoszczy, RTW Bydgostia, Urszula Jarecka, WOPR, Leszek Krause, WKŻ Pasat oraz Bydgoski Klub Żeglarski.
Składamy wyrazy podziękowania tym wszystkim, którzy przyczynili się do sprawnego przeprowadzenia regat – w szczególności: sędziemu Jackowi Firkowskiemu, Tadeuszowi Mrozek, Agnieszce Przepierskiej, Zdzisławowi Skorupskiemu, Maciejowi Cichańskiemu, ratownikom WOPR Mieczysławowi Bartnikowi i Adamowi Kamińskiemu, policjantom z Wydziału Prewencji KMP w Bydgoszczy ml. asp. Arkadiuszowi Studzińskiemu oraz st. sierż. Przemysławowi Barańskiemu.
W dniu 4 lutego 2012 roku 160 osób bawiło się na 38 Balu Żeglarza zorganizowanym jak co roku przez WKŻ Pasat Oddziału PTTK przy Klubie Inspektoratu Wsparcia Sił Zbrojnych. Tym razem bawiliśmy się w pięknie odrestaurowanej Restauracji Telimena przy ulicy Gajowej.
Bal prowadzili Agnieszka Przepierska i Krzysztof Filasiński (jako wodzirej balu) przy dużym zaangażowaniu Doroty Krupskiej. Do tańca grał zespół Bronx. Honorowymi gośćmi na balu byli bohaterowie rejsu Solanusem w osobach: kapitana Bronisława Radlińskiego, I Oficera Romana Nowaka oraz Włodzimierza Palmowskiego – jednego z członków załogi którzy opłynęli postrach żeglarzy – Przylądek Horn. Załoga Solanusa została uhonorowana przez organizatorów balu unikatowymi kotwiczkami wykonanymi przez Ryszarda Grzegorzewskiego.
Bal Należy zaliczyć do bardzo udanych. Bawili się żeglarze z następujących klubów: BKŻ, KŻ Szkwał, KŻ Szuwarek ze Szczecina, WKŻ Pasat oraz liczna grupa żeglarzy niezrzeszonych.Na balu nie zabrakło również żeglarzy reprezentujących inne miasta i regiony: Gdańsk, Wrocław, Poznań, Warszawa, Toruń, Włocławek. Najliczniejszą załogę zgromadził kapitan Tomasz Romaniuk, następnie Klub PTTK Wędrowiec z grupą Morsów. Uczestnicy balu w wyśmienitych nastrojach bawili się do białego rana, co można zobaczyć na poniższych zdjęciach.
Z żeglarskim pozdrowieniem do zobaczenia za rok na 39 Balu Żeglarza.
Prestiżowy miesięcznik żeglarski ŻAGLE po raz kolejny przeprowadził ranking polskich portów i marin. Z przyjemnościa informujemy, że w sezonie 2013 Port Jachtowy OŻ PTTK „PASAT” w Pieczyskach otrzymał trzy gwiazdki we wspomnianym rankingu.
W dniu 24 października 2009 roku w świetlicy klubowej w Pieczyskach liczne, pomimo niesprzyjającej jesiennej pogody, grono członków i sympatyków WKŻ Pasat oficjalnie zakończyło sezon nawigacyjny 2009.
Komandor WKŻ Pasat Andrzej Krupski podziękował aktywnym członkom Klubu za zaangażowanie w działalność Klubu. Dyplomami i symbolicznymi upominkami wyróżnieni zostali Kol. Kol.:
Agnieszka Przepierska
Zdzisław Skorupski
Mieczysław Bartnik
Piotr Lawer
Romuald Galor
Jolanta Smiegel
Bogumił Smiegel
Ignacy Marzecki
Marek Czerwiński
Marcin Łażewski
Mariusz Sulewski
Wszystkim wyróżnionym, jak również tym, którzy z jakichkolwiek przyczyn nie zostali imiennie wyróżnieni, a angażowali się w działalność Klubu serdecznie dziękujemy.
Komandor Klubu poinformował również o przyznaniu przez Ministerstwo Sportu i Turystyki WKŻ Pasat Honorowej Odznaki „Za Zasługi dla Turystyki”.
Nie zabrakło również niespodzianki dla obchodzącej w dniu zakończenia sezonu urodziny Kol. Marty Kossakowskiej oraz niedawnej solenizantki Kol. Ireny Biernackiej.
Po części oficjalnej członkowie i sympatycy Pasatu biesiadowali w klubowej świetlicy. Niestety padający deszcz nie pozwolił na rozpalenie ostatniego w tym sezonie ogniska.
W dniu 4 marca 2006 roku w Klubie Pomorskiego Okręgu Wojskowego w Bydgoszczy odbył się Zjazd Założycielski Oddziału Żeglarskiego PTTK „Pasat” im. Komandora Jerzego Przepierskiego.
Uczestniczący w Zjeździe członkowie WKŻ Pasat podjęli decyzję o przekształceniu istniejącego od 1966 roku Wojskowego Klubu Żeglarskiego „Pasat” wchodzącego w skład Oddziału PTTK przy Klubie POW w Bydgoszczy w samodzielny Oddział Żeglarski PTTK „Pasat” im. Komandora Jerzego Przepierskiego.
Podczas Zjazdu uchwalono statut tworzonego oddziału oraz wybrano władze tworzonego oddziału (Zarząd Oddziału, Oddziałową Komisję Rewizyjną oraz Oddziałowy Sąd Koleżeński) na kadencję 2006-2010.
Uczestnicy Zjazdu przyjęli również uchwałę programową na najbliższą kadencję wskazującą kierunki działalności i rozwoju „Pasatu” w nowej formie organizacyjnej. Wśród najważniejszych celów działalności wymienia się: rozbudowę przystani klubowej w Brdyujściu i ośrodka w Pieczyskach, organizowanie szkoleń na stopnie żeglarskie, organizację regat żeglarskich i rejsów, udział członków Oddziału w imprezach organizowanych przez inne instytucje i kluby żeglarskie, współpracę ze szkołami i zrzeszanie młodzieży.
W związku z obchodzonym w bieżącym roku jubileuszem 40-lecia działalności klubu podczas zjazdu wyróżniono zasłużonych członków WKŻ Pasat.
W dniu 22 października 2011 roku w świetlicy klubowej w Pieczyskach grono członków i sympatyków WKŻ Pasat oficjalnie zakończyło sezon nawigacyjny 2011.
Komandor WKŻ Pasat Andrzej Krupski oficjalnie podsumował mijający sezon i podziękował aktywnym członkom Klubu za zaangażowanie w działalność Klubu w mijającym sezonie. Szczególne podziękowania otrzymali Agnieszka Przepierska za organizację Balu Żeglarskiego, Krzysztof Laskowski za organizację kursu na żeglarza jachtowego, Janusz Cichański za organizację obozów żeglarskich oraz Piotr Lawer za długoletnią pracę na stanowisku bosmana. Komandor podziękował również tym którzy dzień wcześniej oraz w poprzedzających dniach pomagali w wyciąganiu klubowych jachtów i przygotowaniu ich do zimowania. Komandor zaprosił również członków i sympatyków Klubu na obchody 45-lecia WKŻ Pasat, które odbędą się w Brdyujściu 26 listopada. Agnieszka Przepierska poinformowała obecnych o organizacji przyszłorocznego Balu Żeglarza (szczegółowe ogłoszenie wkrótce). Po części oficjalnej członkowie Pasatu do późnego wieczora biesiadowali w klubowej świetlicy wspominając miniony sezon nawigacyjny przy suto zastawionych stołach. Oby kolejny sezon był przynajmniej równie udany jak ten, który właśnie zakończyliśmy.
Godzin pływania: 174,5 (w tym 134,5 pod żaglami i 40 na silniku)
Idea tego rejsu powstała już ponad rok wcześniej, ale ze względu na problemy z wyczarterowaniem odpowiednio dużego jachtu za odpowiednio przystępną cenę na realizację przyszło trochę poczekać. Na początku było szkolenie: obozy żeglarskie, które WKŻ Pasat organizuje co roku i kursy wiosenne. Ludzie kończący kursy często pojawiali się na naszej przystani w Pieczyskach, niektórzy zapisywali się do Klubu, a młodzież przyjeżdżała na kolejne obozy, by po uzyskaniu patentu pływać pod szyldem Pasatu w rejsach po Zalewie Koronowskim klubowymi jachtami. Tak też trafili do nas uczestnicy tego rejsu. Znalazło się kilku młodych członków i sympatyków Pasatu, którzy zapragnęli posmakować żeglarstwa morskiego i zdobyć pierwsze szlify w dążeniu do uzyskania stopnia sternika jachtowego. Po początkowych problemach kapitan Krzysztof Laskowski, który zgodził się dowodzić rejsem zdołał wyczarterować jacht. Dzięki uprzejmości armatora – Yacht Clubu Morskiego Columbus ze Świecia, któremu składamy serdeczne podziękowania, na przystępnych warunkach udostępniono nam na dwa tygodnie stalowy szkuner sztakslowy „Dar Świecia„. Od jesieni ubiegłego roku zaczęliśmy planować rejs i pełną obsadę. Docelowym portem była stolica Danii – Kopenhaga. Już w styczniu wszystkie miejsca w załodze były zarezerwowane. W rejsie udział biorą:
Kap. j. Krzysztof Laskowski – kapitan
St. j. Mariusz Sulewski – I oficer
J. st. m. Jan Kromski – II oficer
Ż.j. Adrianna Czajkowska
Ż.j. Michał Ciborski „Ciby”
Ż.j. Piotr Gomoła „Gomez”
Ż.j. Marcin Łażewski
Ż.j. Ignacy Marzecki
Ż.j. Michał Mendyk „Czołg”
Wszyscy poza kadrą oficerską pierwszy raz na morzu i wszyscy wyszkoleni na obozach i kursach WKŻ Pasat. Średnia wieku morskich neofitów 17-18 lat. Ostatnie tygodnie przed rejsem, to dla większości gorączkowe przygotowania: jak się wyposażyć, jakie dokumenty trzeba mieć przy sobie, jaką walutę, prowiant, ubezpieczenia i wiele, wiele innych drobiazgów oczywistych dla tych, którzy po morzach pływają od lat, ale nie dla tych, którzy wybierają się w swój pierwszy rejs.
No i nastał pierwszy dzień. Krótko po godzinie 9.00 wszyscy uczestnicy stawili się w porcie w Górkach Zachodnich. Wybrzeże przywitało nas piękną słoneczną pogodą. Bosman sprawnie przekazał nam jacht i rozpoczęło się wielkie pakowanie. Ku wielkiemu zdziwieniu góra bagaży znikła z kei we wnętrzu jachtu i jeszcze pozostało miejsce dla uczestników. Krótkie szkolenie dotyczące zasad bezpieczeństwa, używania pasów bezpieczeństwa, alarmów, i wychodzimy na Zatokę Gdańską. Wiatr nam nie sprzyjał, mało że wiał słabo, to jeszcze w kierunków północnych, co zmusiło nas do halsówki. Na szczęście z czasem wiatr wzmógł się i jacht nieco nabrał prędkości. Około 20.00 osiągnęliśmy pierwszy port – Hel, gdzie postanowiliśmy przenocować i poczekać na zapowiadany północno-wschodni wiatr. Pierwsze wrażenia za nami i choć chwilami przechyły były spore, to chorobie morskiej nikt się nie poddał.
Niedzielny poranek przywitał nas pięknym słońcem i słabym wiatrem. Krótki spacer po Helu, wizyta w fokarium i koło południa czas wyjść w morze. Wiatr rzeczywiście odkręcił na korzystny kierunek i wiał z siłą 2-30 B. Płynęliśmy wzdłuż Półwyspu Helskiego z zawrotną prędkością 3 węzłów, spokojne morze i tylko jeden incydent zmącił sielską atmosferę na pokładzie. Załogant zaznaczający pozycję na mapie poinformował ku zdziwieniu wszystkich na pokładzie, że… znajdujemy się na lądzie. Oczywiście wprawne oko oficera szybko „zepchnęło” jacht z mielizny i poprawiona pozycja znalazła się na mapie. Wieczorem minęliśmy przylądek Rozewie i skierowaliśmy się w stronę Bornholmu.
Cały poniedziałek płynęliśmy dość jednostajnie na zachód stopniowo oddalając się od polskiego wybrzeża. Po minięciu trawersu Wzgórza Rowokół traciliśmy kontakt wzrokowy z krajem. W międzyczasie uczestnicy rejsu stopniowo wgłębiali się w obsługę urządzeń pokładowych, zasady prowadzenia nawigacji i zapisów w dzienniku jachtowym. Stosunkowo spokojne morze ułatwiało łagodną aklimatyzację do morskich warunków. W wolnych chwilach na szerokim pokładzie rufowym zbierał się klub miłośników gry w Rummy, taką odmianę Remika, w której zamiast kart używa się plastikowych klocków. Świetna rozrywka na długie rejsowe godziny.
We wtorkowy poranek ujrzeliśmy zarysy Bornholmu. Po drodze mijał nas żaglowiec Marynarki Wojennej ORP Iskra, nie obyło się bez salutowania banderą. Zdecydowaliśmy, że wchodzimy do Ronne. Dotarcie do stolicy wyspy zajęło nam pół dnia, podczas którego wachty po kolei uczyły się obsługi szczotki do szorowania pokładu i kokpitu. Zdziwiliśmy się że ten jacht może wyglądać o wiele lepiej niż na początku rejsu przy użyciu zwykłej szczotki i odrobiny detergentu. Popołudniem zacumowaliśmy w porcie jachtowym w Ronne. Udaliśmy się na pobliską plażę. To nie może być Bałtyk! – tak większość uczestników rejsu zareagowała na krystalicznie czystą wodę, która oprócz tego że czysta okazała się niestety być niewiarygodnie zimna. Później wycieczka po urokliwym kilkunastotysięcznym miasteczku, spokojne uliczki z ciekawą architekturą, małe sklepiki i kafejki, galerie sztuki. Dla większości uczestników był to pierwszy kontakt z Danią i Bornholmem w szczególności. Niestety wieczorna prognoza pogody pogorszyła nasze nastroje: zapowiadała aktywny front i silne zachodnie wiatry przez kolejne dni. Gdyby się sprawdziła mogłoby to poważnie zagrozić terminowemu dotarciu do Kopenhagi.
Poranek przywitał nas przelotnym deszczem i zachodnim wiatrem o sile 5-6 0B. Krótka narada załogi i decyzja: próbujemy. W południe wyszliśmy z portu na rozkołysane wody zachodniego Bałtyku. Oczywiście halsówka, przechyły i coraz większy rozkołys. To był test, mający pokazać kto już się zaaklimatyzował i nie straszne mu trudniejsze warunki. Załoga zdała ten test. Poza pojedynczymi przypadkami składania hołdów dla Neptuna przez jednego z załogantów, który mimo tego mógł normalnie funkcjonować. Nikt nie zapadł na cięższe odmiany choroby morskiej. Ignacemu i Marcinowi tak spodobało się huśtanie, że ubrani na sztormowo zajęli miejsca obserwacyjne na koszu dziobowym, gdzie byli systematycznie podmywani przez falę. Prawdziwej odporności wymagała praca w kambuzie, ale tam już nie wszyscy chętnie się pchali, a niektórzy przebywając tam przez chwilę przybierali dziwnie nienaturalne barwy. Tutaj poza II oficerem – Jankiem znakomicie sprawdzili się Marcin, „Ciby” i „Czołg” . Po drodze trzeba było przeciąć rutę, na której niczym na Trasie Marszłkowskiej sunęły jeden za drugim kontenerowce, masowce i tankowce. W obie strony. Przydał się jachtowy radar, a przede wszystkim wzmożona obserwacja wachty nawigacyjnej.
Około 2.00 w czwartek postanowiliśmy zawinąć na chwilę do Ystad. Zrobiliśmy sobie nocną wycieczkę po tym portowym miasteczku (no może poza Ignacym, który z własnego wyboru pełnił wachtę portową we własnej koi i niespecjalnie miał ochotę się z nią rozstać). Wyszliśmy o 6.00 rano, ciężko było wstać, a westowa szóstka jeszcze nie przestała wiać, więc czekał nas kolejny dzień halsówki w kierunku Kanału Falsterbo. Cała załoga przyzwyczaiła się już do rozkołysu i przechyłów, a wiatr stopniowo odkręcał dając możliwość płynięcia wzdłuż szwedzkiego wybrzeża. Nudę zabijano pracami na pokładzie. Praktycznie każdy miał swój wkład w to, że kolejne powierzchnie antypoślizgowe odzyskiwały oryginalny kolor. Szczególne zasługi oddała tu wachta druga, czyli „Gomez” i „Czołg”. Z kolei Ignacy zabrał się za „glansowanie mosiądzów”, dzięki czemu mosiężne knagi zaczęły wyglądać prawie jak nówki. Popołudniem dopłynęliśmy w okolice Trelleborga, gdzie trzeba było zachować ostrożność z uwagi na duży ruch promów. W końcu ujrzeliśmy wejście do Kanału Falsterbo. Żagle w dół i korzystając z „dieselgrota” pokonujemy kanał. Po przepłynięciu zwodzonego mostu zacumowaliśmy w pobliskiej marinie i poszliśmy na krótki spacer po okolicy.
Po drodze napotkaliśmy niezliczone roje małych muszek. Do historii lingwistyki stosowanej przejdzie przypadek „Gomeza”, który w trzech znanych sobie językach próbował dowiedzieć się od tubylców jak trafić na pocztę. Problem polegał na tym że używał trzech języków jednocześnie, a w dodatku jakby na złość żaden z tych języków nie był językiem szwedzkim. Po powrocie na jacht mieliśmy okazję podziwiać niecodzienne widowisko: o zachodzie słońca wzdłuż widocznego z mariny olbrzymiego mostu łączącego szwedzkie Malmo z duńską Kopenhagą rozbłysły efektowne fajerwerki. Od miejscowych dowiedzieliśmy się że to z okazji 10-lecia funkcjonowania tego arcydzieła sztuki inżynierskiej.
W piątkowy poranek przy dość silnym południowym wietrze na samym grocie wyruszyliśmy do Kopenhagi. Po drodze mijaliśmy olbrzymią farmę wiatrową na środku Oresundu, potem wzdłuż mostu, którego ogrom mogliśmy podziwiać dopiero z bliska sunęliśmy baksztagiem ku duńskiej stolicy. Nawigowanie w tym rejonie wymaga sporej koncentracji, pławy torowe, znaki kardynalne, stawy, spory ruch statków – to musiało robić wrażenie na tych , którzy pierwszy raz widzą coś takiego. No i niezapomniane wrażenia – samoloty podchodzące do lądowania na Kopenhaskim lotnisku Kastrup w odstępach dokładnie jednominutowych. Wydawało nam się że zahaczą o nasze maszty, ale oczywiście było to tylko wrażenie. Zwiedzanie Kopenhagi zaczęliśmy od opłynięcia kanałów portowych. Z wody to hanzeatyckie miasto wygląda naprawdę okazale. Popołudniem zacumowaliśmy w marinie Langelinie położonej w pobliżu słynnej kopenhaskiej Syrenki. Niestety nie dane było nam zobaczyć syrenki na żywo, gdyż została przewieziona na światową wystawę Expo, a w miejscu oryginału stał telebim pokazujący na żywo Syrenkę w … Chinach. Wieczorem na kończącego akurat w ten dzień okrągłe osiemnaście lat „Czołga” czekała niespodzianka: stylowy tort urodzinowy z osiemnastoma „świeczkami” autorstwa Ady i Marcina. Urodzinowa impreza na niewielkim jachcie może nie przypominała wieczoru w klubie, ale też było nieźle. W sumie to szkoda że nie mogliśmy przesiąść się choć na chwilę na stojący nieopodal m/y Octopus – szósty pod względem wielkości jacht motorowy świata – taki pływający prywatny hotel wielkości niedużego promu, no ale cóż solenizant nie rozdał nam wejściówek.
Sobota, to dzień zwiedzania miasta i robienia zakupów. No tak w tym żeglarstwie to jednak najbardziej bolą nogi, a upał coraz mocniej dawał się we znaki, ale widok z wieży kościelnej po pokonaniu ponad 400 schodów – bezcenny – Kopenhaga w całej okazałości u naszych stóp. Wieczorem wizyta na Nyhavn, gdzie po całodziennym upale orzeźwiły nas chłodzące napoje zakupione w Havnekiosken. I ten niepowtarzalny klimat, te tłumy ludzi z różnych stron świata, mówiących różnymi językami.
Niedzielne przedpołudnie, to zajęcia w podgrupach – bieganie po centrum, zmiana warty przed Pałacem Królewskim (nieco mniej okazała niż w Londynie) i męczący upał. Po obiedzie wychodzimy w morze. Cel – powrót do Kanału Falsterbo. Dopiero po wypłynięciu z miasta temperatura robi się znośna, ale ze względu na słaby wiatr jeszcze długo podpieramy się silnikiem. Wieczorem Polskie radio podało oczekiwane z ciekawością wyniki drugiej tury wyborów prezydenckich. Do kanału dopłynęliśmy około 22.30. Niestety było to pół godziny po ostatnim planowym otwarciu mostu nad kanałem, co zmusiło nas do przeczekania nocy w porcie.
W poniedziałkowy poranek wyruszyliśmy wzdłuż szwedzkiego wybrzeża w kierunku Bornholmu. Piękna słoneczna pogoda i ciepły południowo-zachodni wiatr o sile 3-40B powodowały iście plażową żeglugę. Co niektórzy nieźle się spiekli. Pod wieczór jednak niebo zaczęło się chmurzyć. Gdy po raz drugi przechodziliśmy „Trasę Marszałkowską” dla statków już każdy wiedział jak ocenić niebezpieczeństwo zderzenia na wodzie. Przed nami wysokie klify Bornholmu i wznoszące się nad nimi ruiny zamku Hammershus, za nami gęstniejące chmury i doganiający nas słaby deszcz. Płyniemy w kierunku stojącej na skalnym przylądku latarni Hammerodde. Po północy mijamy przylądek i kierujemy się do portu w miasteczku Allinge.
Wtorkowy poranek przywitał nas chłodem i silnym zachodnim wiatrem. Spacer po Allinge i niespodzianka – północne wybrzeże Bornholmu jest zupełnie inne niż to znane z Ronne. Skały i wydrążone w nich niewielkie zatłoczone porciki. Korzystając z miejscowych marketów uzupełniamy braki w jachtowej spiżarni i pełną prędkością dochodzącą do 7 węzłów płyniemy w kierunku Christianso. Postanowiliśmy opłynąć wyspę – twierdzę , jednak bez zawijania do portu. Wrażenie jest niesamowite: skaliste brzegi dwóch małych wysepek połączonych kładką wzmocnione są murami obronnymi, na których rozstawione są dziesiątki dział. Ci Szwedzi to faktycznie łatwo nie mieli jak próbowali zdobywać wyspę. Nad całością góruje wieża dawnej twierdzy przerobiona na latarnię morską. Wewnątrz portu tak ciasno, że nawet gdybyśmy chcieli, to nie było gdzie zaparkować naszego ponad trzynastometrowego „pancernika”. Skierowaliśmy się na południe w kierunku Svaneke. Wiatr chwilami jeszcze przybierał na sile, co powodowało że płynąc półwiatrem rozpędziliśmy się do 8 węzłów. Dotarcie do Svaneke zajęło nam około 1,5 godziny. Port był podobnie zatłoczony jak na Christianso, więc sporo czasu zajęło nam znalezienie bezpiecznego sposobu zacumowania.
Svaneke to miejscowość typowo turystyczna, na uliczkach spotkać można sporo naszych rodaków. Oczywiście wybraliśmy się na spacer po urokliwym miasteczku: wystawy, artystyczna huta szkła, czy wytwórnia cukierków, gdzie można obejrzeć od początku do końca cały proces produkcji, czy ciekawy ewangelicki kościół, to tylko niektóre z odwiedzonych przez nas miejsc. Nie sposób było odmówić sobie przyjemności skosztowania wędzonych ryb w jednej z najbardziej znanych wędzarni na całym Bornholmie. Wieczór spędziliśmy oglądając telewizję w portowej świetlicy, do której każdy płacący za postój jachtu ma prawo wstępu. Z resztą Svaneke odwiedzałem zawsze z przyjemnością gdy byłem w rejonie Bornholmu, a miejscowy Bosman, który zawsze jest przyjaźnie nastawiony naszą kolejną (choć pierwszy raz tak dużym jachtem) wizytę w Svaneke uhonorował zwolnieniem nas z opłaty za postój.
Środowe przedpołudnie spędziliśmy chodząc po Svaneke, a po obiedzie wypłynęliśmy ku brzegom ojczystym – kierunek Łeba. Pod wieczór zachodni wiatr zaczął tężeć i wiało 6 0B. Na otwartym morzu objawiało się to sporym rozkołysem i latającymi po wnętrzu jachtu ruchomymi elementami wyposażenia. Ale tym razem załoga była już uodporniona na morskie bujanie. W nocy musieliśmy uważać na słynne akweny nawigacyjne nr 6 i 6a, na których odbywały się manewry wojskowe.
Gdy wstał świt płynęliśmy już wzdłuż polskiego wybrzeża systematycznie się do niego zbliżając. Wreszcie byliśmy w zasięgu polskiej telefonii. Około południa zacumowaliśmy w największej chyba marinie jachtowej wzdłuż polskiego wybrzeża w Łebie. Miasto przywitało nas upalną pogodą. Korzystając z okazji odwiedziliśmy świetnie wyposażony sklep żeglarski, po czym udaliśmy się na dłuższy spacer do centrum. Szkoda, że piękna marina powstała tak daleko od centrum miasta. Wieczór spędziliśmy na słuchaniu szant w portowej tawernie i dyskusjach o kończącym się rejsie.
W piątkowy poranek udaliśmy się w ostatni etap rejsu – do Górek Zachodnich. Wiatr był słaby, więc jacht leniwie pokonywał kolejne mile po gładkiej tafli morza. Najdłużej trwało tradycyjnie minięcie Rozewia, do którego dotarliśmy pod wieczór. Wiatr mało jeszcze osłabł, i w dodatku zaczął kręcić. Przez czterogodzinną wachtę upłynęliśmy całe 2 mile. Nad ranem wobec braku widocznych oznak poprawy warunków wietrznych przeszliśmy na napęd mechaniczny, z pomocą którego przed południem dotarliśmy do macierzystego portu. Pozostało tylko sklarować jacht (bosman był pod wrażeniem), uzupełnić formalności (dziennik jachtowy, opinie – rzecz jasna pozytywne, wpisy do książeczek) i wyokrętować się. Wszyscy uczestnicy rejsu twierdzili i twierdzą nadal, że gdyby tak ktoś przyszedł i zapytał: stary, czy masz czas, to oczywiście płyną w kolejny rejs.